Egzekucja protestantów w Toruniu, 1724. |
Dziś przypada 295. rocznica wydarzenia, które do historii przeszło pod nazwą Thorner Blutgericht (krwawy sąd toruński) i miało ogromne znaczenie dla państw sąsiadujących z I Rzeczpospolitą.
Ogólnym tłem konfliktu była rosnąca na terenach Rzeczypospolitej nietolerancja religijna, nakładająca się na specyficzną strukturę społeczną Torunia, który w katolicko-szlacheckiej Polsce stanowił ośrodek zamożnego, protestanckiego mieszczaństwa pochodzenia niemieckiego. Dominująca pozycja katolicyzmu jako religii państwowej, pogarszająca się sytuacja gospodarcza miasta, jak i bezpośrednie prowokacyjne gesty obu stron znalazły tu swoje gwałtowne ujście.
Zdarzenie początkujące tumult toruński to procesja wokół kościoła św. Jakuba, a także na terenie przyległego cmentarza w niedzielne popołudnie dnia 16 lipca 1724 roku. Była ona bardzo uroczysta, gdyż tego właśnie dnia przypadało święto Matki Boskiej Szkaplerznej. Procesji wokoło kościoła św. Jakuba przypatrywała się grupa ewangelickich uczniów toruńskiego gimnazjum akademickiego. Mieli oni na głowach czapki, a także nie przyklęknęli na kolana. Oburzony taką postawą podszedł do nich Stanisław Lisiecki – uczeń Kolegium Jezuickiego i stanowczo zażądał zdjęcia czapek przed Najświętszym Sakramentem, a także zmuszał do przyklęknięcia. Doszło do sporu i wymiany ciosów.
Późnym popołudniem, tego samego dnia, Lisiecki wychodząc z kościoła św. Jakuba, znów natknął się na tych samych ludzi. Znowu doszło do bójki. Interweniować próbował mieszczanin luterański Dawid Heyder. Doszło do większej bijatyki, ponieważ pomocy katolikowi udzielili jego koledzy. Przerwało ją przybycie milicji miejskiej i aresztowanie Lisieckiego na rozkaz burmistrza Johanna Gottfrieda Rösnera, jako sprawcy awantury, aż do wyjaśnienia sprawy.
Już następnego dnia nastąpiła ostra reakcja, uczniowie jezuiccy zaczęli się stanowczo domagać zwolnienia kolegi z aresztu. Interweniowali u burgrabiego i prezydenta, jednak nic nie wskórali. Natknęli się na Heydera i porwali się do szabel. Milicja miejska powstrzymała rozlew krwi i aresztowała jednego z uczniów, co doprowadziło do wściekłości resztę. Ponieważ interwencja u władz i proszenie o uwolnienie więzionych nic nie dały, postanowili wziąć zakładnika.
Wieczorem porwali przypadkowo przechodzącego Jana (Jakuba) Nagórnego – ucznia Gimnazjum Akademickiego i zawlekli go do swego Kolegium. Tym zdarzeniem zmienili decyzję prezydenta, który już miał wypuścić ich kolegę. Wiadomość o tym rozeszła się pocztą pantoflową i wieczorem pod kolegium jezuickim zgromadził się tłum żądający uwolnienia zakładnika. Studenci natomiast razem z rektorem, Kazimierzem Czyżewskim, domagali się z kolei wypuszczenia swoich kolegów.
Przed gmachem doszło do starć pomiędzy ewangelikami i studentami-katolikami na kamienie. Prezydent widząc, co się dzieje wprowadził do akcji milicję miejską, a także straż obywatelską z kwartału starotoruńskiego. Na jego polecenie zamknięto również bramy miejskie znajdujące się w pobliżu budynku. Miało to zapobiec przyjściu na pomoc jezuitom katolików z przedmieść. Próbowano otoczyć Kolegium, jednak z racji ciągłego zagrożenia straż obywatelska zgromadziła się naprzeciw budynku na ul. Łaziennej. Dopiero przybyła milicja miejska stanęła w pewnej odległości od Kolegium, na ul. Rabiańskiej i oddała podwójną salwę w powietrze. Odniosło to czasowy skutek.
Do jezuitów wszedł sekretarz Rady – Jan Wedemeyer i zażądał wypuszczenia Nagórnego. Zakonnik gotów był wypuścić więźnia w zamian za wypuszczenie ucznia z aresztu. Sekretarz udał się do ratusza, gdzie wraz z prezydentem w obliczu napiętej sytuacji podjęli decyzję o wypuszczeniu studenta. Wrócił on z tą wiadomością do Kolegium Jezuickiego (wciąż otoczonego przez tłum), gdy tylko zakonnicy dowiedzieli się o decyzji uwolnili zakładnika i wypuścili go z budynku razem z sekretarzem.
Wobec takiego obrotu sprawy myślano, że incydent toruński skończy się na tym etapie i wycofano wojska milicji miejskiej. Jednak w chwilę po odejściu wojsk tłum obiegła plotka o podobno przetrzymywanym jeszcze kolejnym uczniu ewangelickim. Rozjuszony tłum rzucił się na budynek. Wyłamał drzwi, wdarł się do środka i zaczął niszczyć ławki, stoły, okna, drzwi i kaflowe piece, a nawet ołtarz w kaplicy Najświętszej Marii Panny. Zniszczono wówczas bibliotekę kolegium, sprofanowano obrazy i kaplicę, a także pobito kilku jezuitów. Przedmioty kultu wyrzucono na zewnątrz i podpalono, według jezuitów wśród podpalonych rzeczy znalazł się także obraz Marii Panny.
Wedle ówczesnych przepisów stosowanych w Polsce w tym czasie, takie czyny uznawane były za zbrodnię przeciwko religii. W tym momencie do akcji wkroczył garnizon Gwardii Koronnej dowodzony przez kapitana Wattera. Wkroczył on na teren kolegium i zaczął usuwać luteranów z budynku. Jednak jego żołnierze nie opanowali sytuacji. Ludzie nadal byli zgromadzeni przy Kolegium i gotowi wkroczyć ponownie. W tej sytuacji przybył sam prezydent i obejrzał wnętrza budynku zaręczając wszystkim, że żaden uczeń ewangelicki nie jest w nim przetrzymywany. To dopiero usatysfakcjonowało zebranych: mieszczanie rozeszli się, a napięcie zostało po części rozładowane.
Postawa władz wobec od dawna zaczepiających i zarozumiałych studentów jezuickich, a także całego incydentu była taka, jaką w tamtych czasach stosowano – ostrożna i niezbyt zdecydowana. Księża jezuici posądzali nawet prezydenta o celowe rozniesienie plotki wśród tłumu, że w Kolegium przetrzymywany jest uczeń ewangelicki. 17 lipca środki, jakie podjęto w celu załagodzenia wydarzeń były spóźnione i zbyt małe, aby cokolwiek powstrzymać. Prezydent albo postąpił tak, jak uważał to za słuszne albo nie zainterweniował z innych powodów. Były podejrzenia nawet, że miał nadzieję, że incydent skłoni księży do ostrożności, a także ograniczania pretensji wyznaniowych.
Jakub Rubinkowski, poczmistrz toruński, doradzał takie rozwiązanie: Rada przeprowadzi szybkie i energiczne śledztwo, surowo ukarze sprawców, a także ustali wysokość odszkodowania dla kolegium. Mimo tego prezydent i inni nie byli skłonni do takiego rozwiązania. Myśleli, że wydarzenie zostanie potraktowane analogicznie, jak setki innych podobnych spraw. Podjęto przesłuchania świadków, jednak bez żadnych rezultatów. Członkowie Rady postanowili jak najbardziej odwlekać rozpatrzenie sprawy, nie wiedzieli jednak, jaka jest powaga całej sytuacji. Wpływowi jezuici rozpoczęli w kraju akcję informacyjną zakrojoną na szeroką skalę. Wiadomości o zbezczeszczeniu kaplicy przez luteranów, napaści, a także spaleniu przedmiotów kultu silnie oddziałały na masy szlacheckie. Poza tym rozpoczęta już została kampania sejmikowa przed sejmem i w większości sejmików postanowieniem było żądanie ukarania sprawców oraz inspiratorów tumultu.
August II oraz dwór, mając na uwadze możliwość pozyskania sobie wielu głosów szlachty, postanowili wykorzystać to zdarzenie. Król liczył na to, że toruńskie rozruchy staną się głównym tematem sejmu i pozwoli skupić posłów wokół dworu, więc zdecydował postępować ze sprawcami tumultu z całą surowością prawa. Wysłano do Torunia dwie kompanie Gwardii Koronnej dowodzone przez majora Jakuba d'Argelles, który równocześnie stał się komendantem garnizonu toruńskiego. Natomiast dotychczasowy komendant – kapitan Watter został zatrzymany aż do wyjaśnienia jego postępowania w czasie incydentu.
11 sierpnia 1724 roku przed sądem asesorskim w Warszawie odbyła się pierwsza rozprawa. Po stronie Torunia występował nowy, młody sekretarz Rady, Christian Klosmann. Jednak z powodu rozbieżności opisu obu stron wydarzeń z dnia 16-17 lipca sąd powołał komisję, która na miejscu przeprowadziłaby śledztwo i przedstawiła jego wyniki asesorii. W skład komisji weszli kandydaci proponowani przez Radę Torunia jak i jezuitów: wojewoda chełmiński Jakub Rybiński, podkomorzy malborski Jerzy Kczewski, sędzia ziemski malborski Michał Stoliński, biskup kujawski Krzysztof Szembek, wojewoda mazowiecki Stanisław Chomentowski, podkomorzy koronny Jerzy Lubomirski, kasztelan chełmiński Piotr Jan Czapski, kasztelan gnieźnieński Adam Poniński, kasztelan brzeski kujawski Andrzej Dąbski, regent koronny Jakub Dunin i oficjał gdański Dominik Sienieński.
Ogółem komisja liczyła 20 osób, wyłącznie katolików; swoją działalność zaczęła 16 września 1724 roku. Prezesem został biskup kujawski Krzysztof Szembek. Lubomirski przyprowadził kilkuset dragonów ze swego regimentu. Do Torunia wkroczyły także 4 kompanie z innych regimentów, jednak na skutek skargi Rady na kosztowność utrzymania tak wielkiego wojska zostały one wycofane.
Śledztwo trwało do 13 października, ponieważ polegało na przesłuchaniu świadków. Na podstawie ich zeznań postawiono zarzuty zniszczenia mienia i napadu na Kolegium aż 67 osobom, które w różnym stopniu były w to zamieszane. Nakazano przetrzymywać skazanych w areszcie aż do chwili wydania wyroku przez sąd asesorski. Do niego właśnie rada złożyła natychmiast apelację od postanowień komisji. Powodem apelacji miało być nieprzesłuchanie przez komisję świadków proponowanych przez nią. Przemilczano jednak fakt, że zostali oni zgłoszeni po terminie. Oprócz tego rada złożyła w sądzie protest, w którym sugerowano, ze jezuici wywierają presję na świadków, a także preparują ich zeznania. Jednak największym był zarzut o stronniczość komisji. Nie znalazł się on w księgach ławniczych z Warszawy, dopiero odnalazł się w księgach z Gdańska, ostrzeżono jednak torunian, że protest ten raczej nie pomoże w rozwiązaniu sprawy.
W Warszawie zaczął się 2 października 1724 roku sejm, na którym sprawa tumultu toruńskiego zdominowała inne i stała się jednym z głównych tematów. Posłowie sformułowali postulaty przykładnego ukarania winnych, równouprawnienia w Toruniu mieszczan katolickich z ewangelickimi, a także przekazania bernardynom kościoła Najświętszej Marii Panny używanego dotąd przez ewangelików. Wyrażono także zgodę na odbycie się sprawy w asesorii. Sejm zamykając obrady 13 listopada podjął uchwałę zobowiązującą hetmanów do wysłania do Torunia wojsk koronnych w celu wykonania dekretu sądu.
Sąd w składzie poszerzonym o nadzwyczajnych asesorów mianowanych spośród posłów miał rozpocząć rozpatrywanie sprawy 26 października 1724 r. Rada pomimo ostrzeżeń o coraz bardziej niepomyślnej sytuacji w Warszawie wyraźnie lekceważyła sobie sprawę. Z Torunia wysłano specjalną deputację, która miała w stolicy bronić interesów miasta. W skład jej wchodzili ławnik Karol Augustin oraz wywodzący się z Trzeciego Ordynku Andrzej Kircheisen i Jakub Gemeier. Reprezentanci, przeczuwając tragiczny finał sprawy, oskarżyli Radę także o to, że żaden z jej członków nie wszedł w skład tej oto deputacji. Wtedy wysłano dodatkowo rajcę Jana Hauensteina. Jednak żaden z nich nie miał dostatecznego obycia w dworze i nie dysponowali oni szerokimi znajomościami pozwalającymi na ułagodzenie całej sytuacji.
Rozprawa w sądzie asesorskim ciągnęła się od 26 października do 16 listopada 1724 roku. Obradom przewodniczył kanclerz wielki koronny Jan Szembek. Oskarżyciele ze strony jezuickiej żądali kary śmierci dla wszystkich winnych uczestników tumultu, a także członków Rady (miało to być ukaranie za niepodjęcie stosownych działań w obliczu tumultu). Majątek ich miał zostać skonfiskowany. Żądali oni również odebrania Gimnazjum, drukarni i kościołów ewangelikom, a także, aby wszystkie urzędy były sprawowane tylko i wyłącznie przez katolików. 16 listopada 1724 zapadł wyrok w sądzie asesorskim skazywał na śmierć prezydenta Roesnera, burmistrza Jakuba Henryka Zernekego oraz 12 innych osób uznanych za bezpośrednich uczestników zajść. Wszyscy z nich byli protestantami. Ponad 40 torunian skazano na karę więzienia, z których najdłuższa wynosiła półtora roku, natomiast kilku mieszczan na grzywny w wysokości po kilkaset złotych polskich. Wtrąceni do więzienia utracili także swoje funkcje. Dwóch pastorów toruńskich, posądzanych przez jezuitów o podsycanie napięć, skazano na banicję. Zobowiązano także toruńskich luteran do wypłacenia odszkodowania księżom (wynosiło ono ponad 69 tys. złotych polskich) oraz do wzniesienia posągu NMP w pobliżu Kolegium Jezuickiego. Polecono również przenieść protestanckie Gimnazjum Akademickie poza obręb murów miasta. Sąd także postanowił, aby odtąd połowa członków władz miejskich była katolikami. Zwrócił również bernardynom kościół NMP i były klasztor Franciszkanów w Toruniu.
Żaden z delegatów toruńskich nie był przy ogłoszeniu wyroku, gdyż zostali oni wcześniej poinformowani o surowości wyroku. Informacja dotarła do miasta wieczorem 18 listopada. Następnego dnia wiceprezydent Jakub Zerneke odczytał na ratuszu tekst wyroku, to spowodowało niezwykłą panikę i przerażenie w mieście. W końcu Toruń był jednym z większych miast pruskich i dotychczas rządził się w swoich sprawach wewnętrznych samodzielnie. Tymczasem dwór, który wcześniej tolerował takie wydarzenia, nagle spróbował wyeliminować niezależność i autonomiczność Prus Królewskich od państwa. Do wszystkich w końcu dotarło, jak wielkie będą skutki bierności Rady. Po odczytaniu decyzji sądu asesorskiego tak naprawdę nie wiedziano, co zrobić. Przeliczono się z nadziejami, ale wysłano apelację do stolicy, a jej suplikę do króla. Spodziewano się, że władca skorzysta z prawa łaski, albo też pomogą miastu państwa protestanckie. W Prusach powstał nawet plan zbrojnej interwencji, która miała przyjść na pomoc prześladowanym ewangelikom i zająć Toruń.
Ani łaska króla ani interwencja państw protestanckich nie doszły do skutku. August II powołał się na uchwałę nakazująca natychmiastową egzekucję wyroku, jednak tak naprawdę chciał wykazać, że pomimo słabości Rzeczpospolita potrafi wyegzekwować prawo ustanowione. W Toruniu już 19 listopada zatrzymano w areszcie domowym prezydenta i wiceprezydenta, pomimo tego, że zostali oni uprzedzeni wcześniej. Pomimo możliwości ucieczki obaj zdecydowali się zostać licząc na ułaskawienie. 5 grudnia publicznie odczytano dekret sądu, a 7 bm., zaraz po zaprzysiężeniu jezuitów nastąpiło wykonanie wyroku. O 5 rano tego dnia na dziedzińcu ratusza ścięto prezydenta Jana Gotfryda Roesnera, a trzy godziny później jeszcze dziewięcioro skazanych. Dwie osoby uratowały się od rzezi – jednej nie udało się znaleźć, natomiast druga uciekła. Co dziwne zawieszono wykonanie wyroku w przypadku wiceprezydenta Zernekego, prawdopodobnie dlatego że był znany, szanowany i wielu szlachciców wstawiało się za nim u władz. (Jakub Henryk Zerneke był wybitną toruńską postacią, autorem kroniki Torunia, szanowaną tak, że zamykano ulicę Żeglarską i moszczono ją słomą, by hałas nie przeszkadzał mu w pracy, więc nic w tym dziwnego, że uniknął kary, zwłaszcza, że wstawili się za nim jezuici toruńscy). Wojewoda chełmiński Jakub Rybiński wysłał do Warszawy prośbę o ułaskawienie, która została wysłuchana. Po wykonaniu dekretu przystąpiono do czynności mających na celu wcielenie w życie pozostałych postanowień. 7 grudnia przejęto z rąk ewangelików kościół Najświętszej Marii Panny, którą w następnym dniu poświęcił biskup, a bernardyni odprawili pierwszą mszę. Następnie 13 grudnia odbyły się wybory uzupełniające do Rady i Ławy na miejsca mające przypaść katolikom. Księża jezuiccy zrezygnowali z części przyznanego im odszkodowania, a komisja skończyła swoją pracę 18 grudnia. Wyrok był niewątpliwie jednostronny i niewspółmiernie surowy, choć miał pewne analogie w wyrokach wykonywanych w Europie w wypadkach tumultu.
Na podstawie opisanych wydarzeń, powstała pieśń, zamieszczona w wyborze Polskiej Pieśni Ludowej. Na samym początku i końcu są zamieszczone apostrofy do Boga i Maryi, aby potłumili heretyków, a katolikom dali zwycięstwo.
Konsekwencje i znaczenie tumultu toruńskiego:
Konsekwencjami tumultu toruńskiego były:
- próba wyrównania praw katolików i protestantów;
- zyskanie przez wydarzenia toruńskie rangi międzynarodowej;
- wykorzystanie sytuacji przez Augusta II Mocnego jako pretekst do reform, a także przy polityce wewnętrznej i zewnętrznej;
- ostra reakcja Prus i Anglii oraz Rosji, a także niezrealizowane plany inwazji w celu pomocy protestantom.
Pośrednią konsekwencją tumultu było powstanie Rady Ewangelickiej skupiającej wszystkich protestantów o ważniejszym statusie. Początkowo miała ona zajmować się jedynie sprawami wyznaniowymi i szkolnictwa ludności protestanckiej. Jednak stosunkowo szybko rozszerzała swoje uprawnienia tak, że stała się rzeczywistą władzą administracyjną w mieście.
Jednostronny i okrutny wyrok sprawił, że sprawa odbiła się szerokim echem poza granicami kraju, podnoszona w szczególności przez takie niekatolickie i nieprzychylne Rzeczypospolitej kraje jak Prusy czy Rosja. Wykorzystały go one do antypolskiej kampanii, oskarżając Rzeczpospolitą o nietolerancję. Warto zauważyć, że w rzeczonych państwach nietolerancja religijna była podstawą ustroju, a car Piotr I Romanow osobiście mordował odstępców od prawosławia. Wydarzenie stanowiło jednak kolejny sygnał zmierzchu epoki tolerancji religijnej na terenie Rzeczypospolitej. Wiele znanych osobistości było zbulwersowanych surową karą w procesie, sprzeczną z ideałami rodzącego się Oświecenia.
Tumult toruński rozgniewał protestanckich władców Prus i Anglii. August II Mocny, nie bronił oskarżonych protestantów przed karą, by przypodobać się szlachcie katolickiej, lecz za granicą zostało to bardzo źle odebrane. Królestwo Prus i Wielka Brytania zastanawiały się nad wysłaniem wojsk do Polski by bronić sprawy protestanckiej. Z remonstracjami przybył w 1724 do Augusta II poseł brytyjski Edward Finch.
Tragedia z 1724 roku trwale zapisała się w pamięci zbiorowej niemieckich protestantów. Otto von Bismarck nawiązywał do tego symbolicznego wydarzenia, uzasadniając swoją niechęć wobec Kościoła katolickiego (realizowaną w ramach Kulturkampfu).
Literatura:
1. St. Salmonowicz, O toruńskim tumulcie z roku 1724, Odrodzenie i Reformacja w Polsce, t. 28,1983, 161-185.
2. St. Kujot, Sprawa toruńska z 1724 roku, Rocznik TPNP, t. 20, 1894.
3. J. Burdowicz-Nowicki, Polityka Piotra I w związku ze sprawą toruńską 1724 r. [w:] W cieniu wojen i rozbiorów. Studia z dziejów Rzeczypospolitej w XVIII i początków XIX wieku, 2014, 77-103.
Bardzo intrresujacy artykul,dziekuje.
OdpowiedzUsuń