środa, 14 września 2016

„Mam inną córeczkę w macicy…”

 
Dwoje dzieci (dwie dziewczynki) Marcina i Katarzyny odeszło za wcześnie. Gdy 3 sierpnia 1528 roku zmarła zaledwie dziewięciomiesięczna Elżbieta, rodzice byli pogrążeni  smutku. Przed pięcioma wiekami śmiertelność dzieci, z uwagi na zupełnie inne warunki higieniczne, była dużo wyższa niż dzisiaj. Właściwie bardzo rzadko kiedy wszystkie z nich dożywały wieku dorosłego. Filip Melanchton również pochował swojego dwuletniego syna Jerzego. Można powiedzieć, że śmierć nie była tak bolesnym doświadczeniem dzięki swojej powszechności (umierali przecież młodzi i starzy, dostępność do lekarstw była przywilejem, w jednym domostwie mieszkały wielopokoleniowe rodziny…). Tym niemniej jestem przekonany, że poczucie straty i żalu nie traci na swojej ponadczasowości. Wielkim pocieszeniem dla strapionego ojca była wieść, że Katarzyna ponownie spodziewa się dziecka. Doktor Marcin napisał 28 lub 29 sierpnia 1528 do Eberharda Brisgera z Altenburga: „Mam inną córeczkę w macicy…” (WA BR 4, 1310, 9-10). Ta myśl może wydawać się dziwaczna, w tamtych czasach była z pewnością niezrozumiała i stanowiła powód do zdumienia. Gdy jednak uświadomimy sobie, w jakim momencie, przez pryzmat jakich życiowych doświadczeń została ona sformułowana, dostrzeżemy jej  wyjątkowość i rewolucyjność zarazem, której reperkusje można znaleźć w rzeczywistości współczesnych par czekających na dziecko.

Mam inną córeczkę w macicy…” – te pięć („Filiolam aliam habeo in utero") jakże osobistych słów chyba najpełniej odzwierciedlają ojcowską radość z dobrej nowiny. Doktor Marcin identyfikuje się zarówno ze swoją żoną jak i jeszcze nienarodzonym dzieckiem. Czas pokaże, iż jego przeczucie nie było pomyłką – 4 maja 1529 roku przyszła na świat kolejna córka, Magdalena.  Luter pragnie w tych słowach przeżyć wspólnie okres ciąży, wie, że jego żona, dziecko i on stanowią jedno, reformator przyznaje, że jest tym samym, co Katarzyna, jeśli chodzi o oczekiwanie następnego życia. Pionierstwo tej wypowiedzi przekracza jakiekolwiek schematy intelektualne!

Mam inną córeczkę w macicy…” – cytowana myśl, Szanowni Państwo, jest wyjątkowa również pod względem wiedzy medycznej na temat roli ojca w procesie poczęcia. Około 400 lat po Lutrze, na początku Republiki Weimarskiej, dyskutowano w kręgach intelektualistów, czy coś tak obscenicznego jak męskie nasienie może uczestniczyć w powołaniu nowego życia. Sprzeciwiała się temu m. in. światowej sławy niemiecka aktorka i piosenkarka, Marlene Dietrich. Tajemnicę dziedziczenia rozwiązano ostatecznie w oparciu o dokonania nowoczesnej genetyki molekularnej w latach 70-tych i 80-tych ostatniego stulecia. Ojciec Reformacji najwidoczniej nie miał w tym względzie wątpliwości – słowami Mam inną córeczkę w macicy…” wyraża dobitnie, że noszone przez Panią Doktorową w łonie dziecko, stanowi jego część. Ba, to upragnione życie jest taką samą częścią Katarzyny jak i Marcina! Skoro więc ona może „mieć w macicy” ich wspólne dziecko, to on także… Opłakujący stratę córki ojciec dowodzi jednocześnie, jak bardzo chce i wyczekuje następnego potomka. Taka postawa budzi nawet teraz szacunek! Przed pięcioma wiekami nie tylko śmiertelność dzieci, ale i sama dzietność była powszechna. To są dwa spośród wielu wyznaczników społeczeństwa rozwijającego się. Czworo, pięcioro potomków to swoisty standard, chciałoby się rzec „minimum przyzwoitości” (a propos jakże odmienny od aktualnego stanu rzeczy…). Rodziny, choć z sobą zżyte, nie przywiązywały zbytniej uwagi do emocjonalnej strony relacji międzypokoleniowej. Słowna euforia Lutra, wszechogarniająca radość i wyczekiwanie są jedyne w swoim rodzaju i urzekają…

 Mam inną córeczkę w macicy…” było na tyle rewolucyjne, że po 450 latach nadano tym słowom zupełnie inny wymiar. Zmieniający się obraz człowieka jako indywiduum cielesno-duchowego, nowe zdefiniowanie życia (czy jest nim płód, a może narodzone dziecko…) dokonały istotnych przemian w nowoczesnym położnictwie. Dzisiejsi tatusiowie, niezwykle identyfikujący się z matkami i dziećmi, mogą uczestniczyć zarówno w szkole rodzenia jak i samym porodzie. Ten innowacyjny pomysł wprowadziły w latach 50-tych ubiegłego stulecia Stany Zjednoczone, kraj protestancki (kto wie, może inspirując się myślą Lutra…). Obecność ojców  sprawia, że rodząca matka czuje się pewnie, nie jest bowiem sama. Niektórzy wyuczeni w czynnościach mężowie pragną przeciąć pępowinę i pomóc w ułożeniu dziecka na brzuchu matki. Doświadczeni położnicy spekulują, iż świadome i aktywne odbywanie porodu we dwoje daje ojcu pełne poczucie akceptacji potomka i eliminuje obawy przed kontaktem fizycznym z maleńkim dzieckiem. Istnieją tezy o negatywnym  wpływie obecności ojca przy porodzie na kształtowanie się więzi rodzinnych. Jedni twierdzą, że takie uczestnictwo jest przyczyną separacji, rozwodów. Literatura medyczna nie pozostawia jednak złudzeń: obserwuje się zdecydowanie więcej pozytywnych skutków uczestnictwa ojca w porodzie w porównaniu z negatywnymi. Nic zatem dziwnego, że zachodnie kraje katolickie, jak np. Francja w 1954 roku, umożliwiły tatusiom obecność na sali porodowej.  W Polsce odnotowano pierwszy tego typu poród w 1983 roku (2).

I kolejny aspekt pokazujący nieprzeciętność słów Mam inną córeczkę w macicy…”: jak wcześniej, Luter pisząc je, naraża się na niezrozumienie, a kto wie – może i drwinę. To jednak nie przeszkadza szczęśliwemu ojcu w takim a nie innym określeniu własnej radości, które nie tylko uatrakcyjnia wypowiedź listowną, ale przede wszystkim podkreśla indywidualny stosunek reformatora do spodziewanego dziecka. W tych pięciu jakże przejmujących słowach Doktor Marcin inspiruje i prowokuje zarazem każdego z nas do indywidualnej oceny tego, co niesie los. Książę, student, czy rolnik, pani z kiosku, konduktor a może bibliotekarz to zupełnie inne osoby, ze specyficznym dla siebie bagażem doświadczeń życiowych i pakietem emocji oraz sposobem wyrażania ich, tak werbalnie jak i przy użyciu gestów… Ta nietuzinkowa deklaracja mobilizuje do pokonywania osobistych barier, ograniczeń. Nieistotne jest bowiem to, co pomyślą o nas inni, najważniejsze to przeżywać dany nam czas świadomie, po swojemu, nie powielając schematów książkowych, bez maski, teraz i szczerze, zgodnie z sobą. Ks. Marcin Luter szuka w sposób nadzwyczajny swojej roli przy ciężarnej żonie, decyduje się wesprzeć ją w tym okresie, bez względu na to, jak niecodzienna i szokująca wydaje się jego postawa. Czuje odpowiedzialność za Katarzynę i dziecko, to stanowi teraz priorytet…

Urodzona Magdalena zupełnie skradła serce Doktora Lutra! Podczas pobytu w twierdzy Coburg (1530) Reformator zabrał z sobą namalowany przez Łukasza Cranacha Starszego portret najukochańszej córeczki. Była dla niego wielką radością – ale jak los zechciał – również wielką próbą. W wieku zaledwie 13 lat Magdalena zmarła w obecności ojca. Liczne źródła (WA TR 5, 5490-5502, WA BR 10, 146f., WA BR 12, 352f.) opisują dramatyczne rozstanie ks. Marcina z córką. Zapytał ją wówczas: „Magdalenko, moja córeczko, zostań przy mnie, przy swoim ojcu, czy chcesz do innego Ojca?” Dziewczynka miała wtedy odpowiedzieć: „Tak, Drogi Tato, jak Bóg zechce.” Na co ojciec miał wykrzyknąć: „Ty kochana córeczko!” (WA TR 5, 5494). 

Po jej stracie Luter nie poddał się przygnębieniu. Oparcie dodawało mu przekonanie, że Magdalena żyje w Bogu. To właśnie w wierze Reformator odnalazł siłę do pokonywania przeciwności losu, z takiej postawy czerpię i ja na co dzień. Luter wprawdzie nie rozpaczał, ale i nie mógł zapomnieć utraty kochanego dziecka. Trzy lata po śmierci Magdaleny wspominał, że odeszła …

Literatura:

1. H. Schilling, Martin Luther Rebell in einer Zeit des Umbruchs, 2014, 347-348.

2. B. Mazurkiewicz, A. Wietrzyńska, E. Dmoch-Gajzlerska, Decyzje o porodzie rodzinnym: przyczyny, motywy i uwarunkowania, Zdrowie i dobrostan 3/2014, 89-108.

3. V. Leppin, Luther privat, 2006, 25-28.

4 komentarze:

  1. Wolałabym użyć w tłumaczeniu wyrazu "łono" zamiast "macica" ze względu na kontekst bardziej pasuje ten staropolski wyraz używany w przekładach Biblii niż ten medyczny termin.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wlasnie na tym polega ponadczasowosc tego zdania Lutra, ze uzyl on terminu medycznego, Pani Anno :) "Der Uterus" czyli "macica" a nie "der Schoß" czyli "łono". Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Pięknie się czyta Twojego bloga. Dziękuję i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. To ja dziękuję! Miłej lektury -:)

    OdpowiedzUsuń