czwartek, 10 października 2019

Kamil Basiński o sile prawdziwej przyjaźni...


Kamil Basiński, autor "Marcina Lutra myśli (nie)znanych" i członek Akademii Lutra Sondershausen-Ratzeburg, poprowadził nabożeństwo w ewangelickim kościele Zbawiciela w Jeleniej Górze-Cieplicach w 16 Niedzielę po Świętej Trójcy (6.10.2019). Poniżej został załączony tekst wygłoszonego przez niego kazania:

Łaska naszego Pana Jezusa Chrystusa, Miłość Boga Ojca i Społeczność Ducha Świętego niech będzie z nami wszystkimi!

Śmierć to jedno z najbardziej bolesnych doświadczeń człowieka, lecz właśnie wtedy Bóg umacnia nas paradoksalnie najsilniej, o czym mówi dzisiejszy fragment Ewangelii z 11. rozdziału Jana:

„A zachorował niejaki Łazarz z Betanii, miasteczka Marii i Marty, jej siostry. A była to ta Maria, która namaściła Pana maścią i otarła nogi włosami swymi, i jej to brat chorował. Posłały więc siostry do niego, mówiąc: Panie, oto choruje ten, którego miłujesz (…) Przyszedł tedy Jezus i znalazł go już od czterech dni w grobie. A Betania była blisko Jerozolimy, około piętnastu stadiów. I przyszło wielu Żydów do Marty i Marii, aby je pocieszyć po stracie brata. Gdy więc Marta usłyszała, że Jezus idzie, wybiegła na jego spotkanie; ale Maria siedziała w domu. Rzekła więc Marta do Jezusa: Panie! Gdybyś tu był, nie byłby umarł brat mój. Ale i teraz wiem, że o cokolwiek byś prosił Boga, da ci to Bóg. Rzekł jej Jezus: Zmartwychwstanie brat twój. Odpowiedziała mu Marta: Wiem, że zmartwychwstanie przy zmartwychwstaniu w dniu ostatecznym. Rzekł jej Jezus: Jam jest zmartwychwstanie i żywot; kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. A kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki. Czy wierzysz w to? Rzecze mu: Tak, Panie! Ja uwierzyłam, że Ty jesteś Chrystus, Syn Boży, który miał przyjść na świat.” (J 11, 1-3, 17-27)


Krótka modlitwa (Suspirium)


Drogie Siostry, Drodzy Bracia w Chrystusie!

Ciężka choroba – to nie tylko hasło z telewizyjnej debaty o stanie służby zdrowia. To coraz częściej bardzo namacalne doświadczenie dla większości z nas. Diagnoza, która spada jak grom z jasnego nieba, niepewność, strach, a nierzadko złość: dlaczego musiało się to przydarzyć właśnie mi? A potem liczne wizyty u lekarzy specjalistów, w szpitalu… I ta wszechogarniająca bezradność i wymuszona przez los cierpliwość. Jedna wielka trauma, prawda? Dobrze, gdy kończy się ona całkowitym lub częściowym wyzdrowieniem. Ale nierzadko prowadzi do śmierci, ustania naszego ziemskiego życia. I wtedy przychodzi poczucie straty. Kogoś po prostu nie ma z nami dłużej. Pojawia się pustka, taki zwykły ludzki żal, łzy… Bardzo często mamy poczucie, że nie zdążyliśmy czegoś zrobić dla tego chorego, czegoś powiedzieć… Wyrzuty sumienia nie ułatwiają nam pogodzenia się z całą tą sytuacją.

W obliczu tak trudnej sprawy staje w przeczytanym dziś do rozważenia Słowie Jezus Chrystus. Jego przyjaciel Łazarz jest śmiertelnie chory, ale dzisiejsza Ewangelia nie koncentruje się według mnie na śmierci i cudownym wskrzeszeniu, kolejnym cudzie. Historia Łazarza podkreśla moim zdaniem wagę przyjaźni. Jezus przychodził do wszystkich, nie odrzucał, nie przekreślał nikogo, przekraczając tym samym wszelkie schematy intelektualne i obyczajowe. Wiedział, czym jest przyjaźń, pielęgnował i cenił to wyjątkowe ludzkie uczucie. Znalazł ją między innymi u rodzeństwa z Betanii, których często odwiedzał, by zatrzymać się, by nabrać siły do codziennego trudu mówienia o Bożej Miłości pośród życzliwych mu ludzi.

Czym jest przyjaźń? Tę niezwykłą więź próbowali i stale próbują opisać filozofowie i literaci z różnych kręgów kulturowych. Epikur był przekonany, że „ze wszystkich dróg prowadzących do osiągnięcia szczęścia w życiu, żadna nie jest tak skuteczna, tak owocna i słodka jak przyjaźń.” Meander mówił, że „nawet cień przyjaciela wystarczy, aby uczynić człowieka szczęśliwym.” A według Hsiung Wu „siedliskiem przyjaźni jest serce, choć dochodzimy do niej drogą zrozumienia.”

Przyjaźń Jezusa jest głęboka i prawdziwa. Ona jest zdolnością rozumienia drugiego człowieka na wskroś, do głębi. I taka przyjaźń nie potrzebuje wielu słów. Wiadomość o chorym Łazarzu jest podana w krótkich słowach: „Panie, oto choruje ten, którego miłujesz…” To właściwie komunikat, bez zbędnego opisywania całej historii. Przyjaciel Jezus spieszy na pomoc, chce być przy Łazarzu. Tak, niezwykle istotną składową przyjaźni jest fizyczna bliskość, bezpośredni kontakt, wspólne rozmowy i spędzanie czasu. Tak właśnie tworzy się i umacnia duchowa bliskość, pokrewieństwo dusz bez koniecznego bycia z kimś spokrewnionym. Prawdziwa i wierna przyjaźń nie spogląda na przeszkody, granice. Jest czymś duchowo żywym. Mimo, że Betania nie jest znacznie oddalona od Jerozolimy, Chrystus zastaje swojego przyjaciela w grobie. Od czterech dni, jak zawiadamia autor Ewangelii Jana.


Po śmierci brata Marta wypowiada dość gorzkie słowa: „Panie! Gdybyś tu był, nie byłby umarł brat mój.” Czego są one przejawem? Być może rozpaczy po stracie najbliższego, poczucia pustki… Być może najwyższą formą żalu i poczucia bezradności. Tego nie wiemy. Ale to nie strata i przygnębienie mają ostatnie słowo. Marta dodaje zaraz: „Ale i teraz wiem, że o cokolwiek byś prosił Boga, da ci to Bóg.” Tak wyraża ona zaufanie do przyjaciela, nawet w najtrudniejszej wydawałoby się chwili swojego życia. Wiem, że jesteś moim prawdziwym przyjacielem, wiem, że mogę ci powiedzieć wszystko, a ty mnie zrozumiesz i dlatego mogę ci zaufać. Tak, przy przyjacielu nie musimy wstydzić się naszych łez, ani naszych wad. Dla niego liczy się nasze wnętrze, my jako osoba, bez względu na to, co mówią o nas inni. Prawdziwy przyjaciel trwa przy nas, nawet gdy chwilowo zaniedbujemy z nim kontakt, gdy go w pewien sposób odrzucamy. Dla niego to nieprzychylne zrządzenie losu, ale on wybacza nam, bo nas zna i wie, jak cenni jesteśmy dla siebie. Przyjaźń Marty jest spontaniczna, przez swoją wiarę potrafi rozpoznać prawdziwe oblicze przyjaciela. Równie silna jest przyjaźń Marii, ale ona opłakuje śmierć brata w domu, szuka indywidualnej więzi z Jezusem. W innych fragmentach tej historii czytamy, że Maria na słowa „Nauczyciel jest tu i woła cię” wstaje i biegnie. Ale celem biegu Marii nie jest grób jej brata, tylko Jezus. To metaforyczny bieg wielkiej przyjaźni i miłości do Jezusa. To gest uwielbienia, czci, adoracji i wiary. Maria wierzy Chrystusowi jak przyjacielowi, bez słów.

Jezus odpowiada także silną i głęboką przyjaźnią. Idąc do grobu Łazarza, zapłakał (11,35). Ten, którego miłował, nie żyje, nie ma go pośród żywych. Syn Boży dał się opanować przez ludzką bezradność i poczucie straty, i nie wstydzi się tego. Nie ukrywa także łez. Łzy są niekiedy jedynym sposobem wyrażenia naszej miłości i przywiązania do drugiej osoby. Przy grobie swego przyjaciela Łazarza Chrystus pokazuje swoje człowieczeństwo. Jest czuły i subtelny, ceni siłę przyjaźni. Tak jak na krzyżu w osobie Jezusa z Nazaretu odsłania się bezsilność Boża w stosunku do przemocy tego świata, tak teraz - po śmierci Łazarza - Bóg płacze nad śmiercią przyjaciela, pokazując tym samym swą bezgraniczną Miłość do człowieka. I pewnie niektórzy z nas zapytają: jak możemy uwierzyć w Boga, który umiera na krzyżu? Jak możemy uwierzyć we wszechmocnego Boga, który pokazuje swą bezsilność w obliczu przemocy i śmierci? Może to jest największe wyzwanie naszej wiary! Bóg sam umiera na krzyżu, sam staje się ofiarą przemocy, bo uczynki Świętej Trójcy są na zewnątrz niepodzielne: opera trinitatis ad extra sunt indivisa. Na krzyżu umiera Syn Człowieczy, ale także i Bóg. Przy grobie Łazarza płacze nie tylko Syn Boży, ale także Bóg Ojciec, tak samo czuły jak z przypowieści o synu marnotrawnym (Łk 15,11-32).

Bóg, który płacze nad śmiercią przyjaciela, jest dla wielu bardziej przekonujący niż Bóg czyniący cuda, wskrzeszający Łazarza. W chwilach zwątpienia, strachu i bezradności możemy czuć się blisko Niego właśnie dlatego, że Bóg zna te odczucia. Mogę zwrócić się do Boga, bo On to rozumie! Moja bezsilność zostaje zniesiona w mojej wierze, a zwykłe ludzkie odruchy są jedynym protestem wobec śmierci, jaki możemy wyrazić.

Ma to również konsekwencje dla nas jako Kościoła, który daje świadectwo o Jezusie Chrystusie. Nigdy nie możemy postrzegać siebie jako triumfujący „Kościół zwycięzców”, lecz powinniśmy protestować przeciwko niedoli ubogich i ludzi w potrzebie. Właśnie przy nich jest nasze miejsce! Nie jesteśmy klubem wzajemnej adoracji, jak chcą widzieć nas niektórzy. Nie stoimy na uboczu. Bezsilność i niesprawiedliwość zaznana na skutek wojen są tematem chrześcijan. Jako Kościół niesiemy Dobrą Nowinę światu, w którym jedynie mocni finansowo coś znaczą, w którym głód i naginanie wszelkich reguł wołają do nieba, a niektórzy bezwstydnie wzbogacają się na wojnach i dewastowaniu przyrody. Tak, dla tych ludzi bezsilność i płacz Boga jest pewnie dowodem na Jego słabość, ale Bóg przyjął naszą postać, by pokazać nam, jak nieistotna jest władza i pewność siebie.

„Jam jest zmartwychwstanie i żywot; kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. A kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki. (J 11,25-26)” Cóż za wielkie pocieszenie! Słowa Jezusa należą do grupy słów „Jam jest…” spisanych na kartach Ewangelii Jana. ἐγώ εἰμι (Jam jest, Ja jestem) - tak opisuje siebie Jezus siedem razy. Jam jest „chlebem żywota” (6,35), „światłością świata” (8,12), „drzwiami do owiec” (10,7), „ja jestem dobry pasterz” (10,11), dzisiejsze "zmartwychwstanie i żywot " (11,25), „ja jestem drogą, prawdą i życiem” (14,6), „ja jestem winnym krzewem” (15,5). Właśnie tak Jezus z Nazaretu daje świadectwo o sobie jako o jedynym Pośredniku między Ojcem, a ludźmi. Słowa te opisują wyraźny ekskluzywizm, wyrażają bowiem intencję: ja jestem i żaden inny… Badając oryginalny tekst Nowego Testamentu, wielu teologów opisało pod względem formalnym słowa „Ja jestem”… Do czołowych osiągnięć w tym względzie należą publikacje Rudolfa Bultmanna, który zauważył, że po ἐγώ εἰμι zawsze pada dopełnienie (jestem kim/czym?) i jego dalszy opis wyrażony okolicznikiem, najczęściej w zrozumiały dla żyjących w tamtych czasach ludzi. Tak jak w naszym przykładzie: Jam jest zmartwychwstanie i żywot, kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie (11,25). Jedynie Chrystus oręduje za nami u Ojca – to jest największa pociecha płynąca z tych słów. Nie ma żadnych innych pośredników między nami, a Bogiem. Reguła solus Christus (Jedynie Chrystus) opisana przez Odnowiciela Kościoła księdza doktora Marcina Lutra jednoznacznie odrzuca wstawiennictwo świętych, czy Marii w procesie zbawczym człowieka. Jedyną Ofiarą za grzesznika była Wielkopiątkowa Ofiara naszego Przyjaciela Jezusa, a żaden inny grzesznik, żyjący jak i zmarły, nie może zrobić czegokolwiek, by nas zbawić. To może uczynić jedynie Syn Człowieczy, Książę Pokoju, Współistotny Ojcu. Gdyby było inaczej Śmierć na Krzyżu nie miałaby najmniejszego sensu. Po co byłaby potrzebna Ofiara Jezusa, skoro inni ludzie mogliby orędować za nami i przyczyniać się do naszego usprawiedliwienia w oczach Boga? Maria, matka Jezusa, to dla nas najdoskonalszy przykład posłuszeństwa człowieka wobec Boga, jest jednak równa nam, nie wchodzi w skład Świętej Trójcy. Na niej powinniśmy się wzorować w chwilach zwątpienia, ale czcić powinniśmy nie kobietę, a jedynie Boga – w przeciwnym razie dopuścimy się bałwochwalstwa.

Na słowa swojego przyjaciela Marta odpowiada: ναὶ κύριε, ἐγὼ πεπίστευκα = „Tak, Panie! Ja uwierzyłam…” Jest to tzw. czas perfectum performativum wyrażający czynność, która nastąpiła na skutek konkretnej sytuacji - objawienia wiary w obecności Zbawcy, źródła życia, podczas osobistej konfrontacji ze śmiercią i trwa. Jezus mówi, a Marta odpowiada na Jego słowa. To samo czynimy podczas każdego nabożeństwa w naszej wspólnej modlitwie, Apostolskim Wyznaniu Wiary i pieśniach, pobudzając nasze serce do zaufania naszemu prawdziwemu przyjacielowi. On czeka na nas i wzywa, abyśmy powstali „z grobu” strachu, bezsilności, lęku i niewiary, abyśmy zechcieli prawdziwie żyć. Przyjaźń Jezusa wyzwala, ożywia, uwalnia od manipulacji, bezradności i zależności. Wyzwala z ram naszego „ja” i izolowania siebie w iluzorycznych wyobrażeniach o własnej osobie.

A jakim ja jestem przyjacielem? Potrafię zaufać innym, nawet wtedy, gdy wszystko sprzeciwia się mi? Czy umiem kochać innych ludzi mimo ich wad i słabości? Czy nie wstydzę się uczuć i ich wyrażania? A może noszę maskę, by nikt nie poznał, co we mnie drzemie? Jaki mam stosunek do Chrystusa? Czy On jest moim przyjacielem? On stale mówi do Ciebie i do mnie: „Jam jest zmartwychwstanie i żywot; kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. A kto żyje i wierzy we mnie, nie umrze na wieki.” A co Ty mu odpowiesz, Siostro i Bracie?

Amen

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz