poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Lutrowi nie chodziło o wulgaryzację języka, lecz...


Reformator z Wittenbergi używał w swoich pismach charakterystycznego stylu wypowiedzi. Jak nikt dotąd potrafił oddać znaczenie pojedynczego słowa w danym kontekście (sensus literalis), przemawiając do wrażliwości kolejnych pokoleń czytelników. Trudno jednak nazwać jego styl literackim w klasycznym rozumieniu tego słowa! Wyrażenia „mieć ogień/trzmiela w tyłku" (WA 51, 659, 24), „słoninka na karku" (WA 51, 659, 25), czy „wyrolować się" (WA 51, 650, 31) mają niewiele wspólnego z wysublimowanymi formami wypowiedzi, obowiązującymi na dworach niemieckich. Marcinowi Lutrowi nie chodziło o wulgaryzację języka...Pragnął, by jego myśli rozumieli ludzie niezależnie od stopnia wykształcenia, które 500 lat temu było w istocie mizerne: tylko nieliczni mieli przywilej uczenia się czytania i pisania, w mowie codziennej używano dialektów.

Jak zatem być zrozumianym przez wszystkich? Z pozoru karkołomne zadanie... Doktor Luter znalazł na nie odpowiedź, inspirując się „językiem ulicy". Jego zdaniem, „trzeba pytać matkę w domu, dziecko na ulicy, prostego mężczyznę na rynku i patrzeć na ich usta, jak mówią a następnie tłumaczyć; wtedy też zrozumieją to [tłumaczenie] i zauważą, że mówi się do nich po niemiecku.” (WA 38, 637, 19-22). Dzięki temu specyficznemu „patrzeniu ludowi na gębę" („dem Volk aufs Maul schauen") popularyzował skomplikowane kwestie teologiczne, jak na przykład: rozumienie sakramentu, grzech, uczynkowość, kult maryjny i świętych itd. Niezwykłym osiągnięciem ks. Marcina Lutra było zrozumienie potrzeb duchowych współczesnym mu prostym ludziom, straszonym od dziecka Gniewem Bożym, diabłem i piekielnymi mękami. Nie sztuka mówić o sprawach trudnych językiem znawcy tematu. Po pierwsze, i tak nie wyjaśni się w ten sposób złożoności danej kwestii a po drugie - pogłębia się jednocześnie dystans między tymi, którzy wiedzą, o co chodzi a osobami nie mającymi bladego pojęcia o naturze rzeczy. Ci drudzy, nie uzyskując wyczerpującej odpowiedzi, zmuszeni są albo do dalszego poszukiwania bez gwarancji jej znalezienia, albo szybko zniechęcają się i nie pytają. Marcin Luter proponuje alternatywne podejście: mówić o sprawach trudnych językiem pozornie prostym, nie akademickim, zrozumianym przez wszystkich. Dzięki temu każdy ma szansę na znalezienie odpowiedzi. Tym samym, dystans pomiędzy wyjaśniającym problem a osobą szukającą po prostu nie istnieje, obie strony stają się równorzędnymi partnerami rozmowy zgodnie z zasadą powszechnego kapłaństwa chrześcijan. Po drugie, wyjaśniona w ten sposób kwestia odpowiada zdolności percepcji i wrażliwości konkretnej osoby. Pozornie trudny, intelektualnie „dostępny" tylko dla wybranych temat zyskuje na powszechności i zrozumiałości w oparciu o indywidualne możliwości poznawcze pytającego. To wspomaga pragnienie emancypacji jednostki w temacie: Ja-Bóg.

Dzięki tej niesamowitej umiejętności Doktor Luter przekonywał rzesze chrześcijan do zwrócenia się ku źródłom wiary, ku Biblii. Mówiąc językiem „matki w domu, dziecka na ulicy, czy prostego mężczyzny" o miłosiernym Stwórcy i zbawieniu poprzez wiarę (sola fide) stawał się dla nich wiarygodny. Aby uatrakcyjnić swoje wypowiedzi, sformułował rozmaite zwroty frazeologiczne w języku ojczystym i łacinie (!). James Clarke Cornette naliczył w swojej pracy doktorskiej z 1942 roku 4987 niemieckich wyrażeń idiomatycznych, z czego 1825 stało się z biegiem czasu mądrościami (przysłowiami) ludowymi (J.C. Cornette, Proverbs and proverbial expressions in the German works of Martin Luther. Dissertation (1942). University of North Carolina at Chapel Hill;  J.C. Cornette, W. Mieder, Proverbs and proverbial expressions in the German works of Martin Luther, Bern 1997).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz