Reformator z
Wittenbergi używał w swoich pismach charakterystycznego stylu wypowiedzi. Jak
nikt dotąd potrafił oddać znaczenie pojedynczego słowa w danym kontekście
(sensus literalis), przemawiając do wrażliwości kolejnych pokoleń czytelników.
Trudno jednak nazwać jego styl literackim w klasycznym rozumieniu tego słowa!
Wyrażenia „mieć ogień/trzmiela w tyłku" (WA 51, 659, 24), „słoninka na
karku" (WA 51, 659, 25), czy „wyrolować się" (WA 51, 650, 31) mają
niewiele wspólnego z wysublimowanymi formami wypowiedzi, obowiązującymi na
dworach niemieckich. Marcinowi Lutrowi nie chodziło o wulgaryzację
języka...Pragnął, by jego myśli rozumieli ludzie niezależnie od stopnia
wykształcenia, które 500 lat temu było w istocie mizerne: tylko nieliczni mieli
przywilej uczenia się czytania i pisania, w mowie codziennej używano dialektów.
Jak zatem
być zrozumianym przez wszystkich? Z pozoru karkołomne zadanie... Doktor Luter
znalazł na nie odpowiedź, inspirując się „językiem ulicy". Jego zdaniem,
„trzeba pytać matkę w domu, dziecko na ulicy, prostego mężczyznę na rynku i
patrzeć na ich usta, jak mówią a następnie tłumaczyć; wtedy też zrozumieją to
[tłumaczenie] i zauważą, że mówi się do nich po niemiecku.” (WA 38, 637,
19-22). Dzięki temu specyficznemu „patrzeniu ludowi na gębę" („dem Volk
aufs Maul schauen") popularyzował skomplikowane kwestie teologiczne, jak
na przykład: rozumienie sakramentu, grzech, uczynkowość, kult maryjny i
świętych itd. Niezwykłym osiągnięciem ks. Marcina Lutra było zrozumienie
potrzeb duchowych współczesnym mu prostym ludziom, straszonym od dziecka
Gniewem Bożym, diabłem i piekielnymi mękami. Nie sztuka mówić o sprawach
trudnych językiem znawcy tematu. Po pierwsze, i tak nie wyjaśni się w ten
sposób złożoności danej kwestii a po drugie - pogłębia się jednocześnie dystans
między tymi, którzy wiedzą, o co chodzi a osobami nie mającymi bladego pojęcia
o naturze rzeczy. Ci drudzy, nie uzyskując wyczerpującej odpowiedzi, zmuszeni
są albo do dalszego poszukiwania bez gwarancji jej znalezienia, albo szybko
zniechęcają się i nie pytają. Marcin Luter proponuje alternatywne podejście:
mówić o sprawach trudnych językiem pozornie prostym, nie akademickim,
zrozumianym przez wszystkich. Dzięki temu każdy ma szansę na znalezienie
odpowiedzi. Tym samym, dystans pomiędzy wyjaśniającym problem a osobą szukającą
po prostu nie istnieje, obie strony stają się równorzędnymi partnerami rozmowy zgodnie
z zasadą powszechnego kapłaństwa chrześcijan. Po drugie, wyjaśniona w ten
sposób kwestia odpowiada zdolności percepcji i wrażliwości konkretnej osoby.
Pozornie trudny, intelektualnie „dostępny" tylko dla wybranych temat
zyskuje na powszechności i zrozumiałości w oparciu o indywidualne możliwości poznawcze
pytającego. To wspomaga pragnienie emancypacji jednostki w temacie: Ja-Bóg.
Dzięki tej
niesamowitej umiejętności Doktor Luter przekonywał rzesze chrześcijan do
zwrócenia się ku źródłom wiary, ku Biblii. Mówiąc językiem „matki w domu,
dziecka na ulicy, czy prostego mężczyzny" o miłosiernym Stwórcy i
zbawieniu poprzez wiarę (sola fide) stawał się dla nich wiarygodny. Aby
uatrakcyjnić swoje wypowiedzi, sformułował rozmaite zwroty frazeologiczne w
języku ojczystym i łacinie (!). James Clarke Cornette naliczył w swojej pracy
doktorskiej z 1942 roku 4987 niemieckich wyrażeń idiomatycznych, z czego 1825
stało się z biegiem czasu mądrościami (przysłowiami) ludowymi (J.C. Cornette, Proverbs and
proverbial expressions in the German works of Martin Luther. Dissertation
(1942). University of North Carolina at Chapel Hill; J.C. Cornette, W. Mieder, Proverbs and
proverbial expressions in the German works of Martin Luther, Bern 1997).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz